Długo zastanawialiśmy się gdzie by się wybrać na wakacje, żeby nie wydać za dużo, a jednocześnie sporo zwiedzić. Wiedzieliśmy jeszcze jedno – chcieliśmy polecieć samolotem za granicę. Padło na Francję. Kupiliśmy bilety i polecieliśmy do Paryża!
BONJOUR PARIS!
Zanim dotarliśmy do Paryża, minęły jakieś 2 godziny. Musieliśmy przejechać około 80 km z lotniska Beauvois specjalnym autokarem za 17€ od osoby. Rozważaliśmy inne sposoby, tańsze oczywiście. Wszyscy przewoźnicy, a byli nawet polscy i wychodziło dwukrotnie taniej, niestety byli już zajęci. Pociąg był za daleko, a my z bagażami.
Dzień pierwszy
Po niewielkich trudach dotarliśmy do naszego lokum. Po drodze zdążyliśmy przejechać nasz przystanek, straciliśmy w sumie tylko godzinę. Linia, którą jechaliśmy niefortunnie jechała bezpośrednio na koniec trasy, czyli na drugie lotnisko w Paryżu – Charles de Gaulle. Nasze mieszkanie mieściło się na prowincji Aulnay sous bois (fonetycznie: olne so bła) – IV strefa dla wtajemniczonych. Około 30 min od Notre Dame. Tragedii nie było, zwłaszcza, że płaciliśmy za nocleg 15€ od osoby. Za noc w hostelu bliżej centrum wyniosło by nas prawie dwa razy więcej w danym terminie.
Jeszcze tego samego dnia wybraliśmy się na chilloutowy wieczór do centrum. Pojechaliśmy RER-em, czyli szybką koleją miejską, następnie metrem. Oczywiście jako reprezentanci Polski, szukaliśmy sposobów na tańsze przemieszczanie się podziemiem. Bilety były niesamowicie drogie. Za jeden 1.41€, kiedy kupujesz pakiet dziesięciu. Natomiast 1.80€ kiedy pojedynczo.
Jednak pojawił się jeden problem. Na RER obowiązywały inne taryfy, takie podmiejskie powiedziałabym. Za jeden przejazd około 4€. Niestety nie kalkulowało się nam z naszymi oszczędnościami. Trochę poczitowaliśmy, tylko raz złapali nas na bramkach, ale chwilę poudawaliśmy, że nie za bardzo wiemy o co chodzi i nie było gdzie skasować i puścili nas. W sumie to było do przewidzenia, jak sześć totalnie wyglądających jak turyści, z aparatami i plecakami studentów zatrzymuje się zamiast przed bramkami, zamiast przez nie przejść. Brawo MY!
Jak już znaleźliśmy się pod słynną katedrą Notre Dame, weszliśmy na wieżę. Zobaczyliśmy księżyc w pełnej odsłonie. Ogólnie większość zabytków państwowych dla osób poniżej 25 lub 26 jest za darmo. Miasto późnym wieczorem jest przepiękne, jeszcze z takim towarzystwem!
Dzień drugi
Pojechaliśmy do Wersalu. Podróż pociągiem nie trwała dłużej niż godzinę, nawet mieliśmy miejsca siedzące. Na wstępie przywitało nas kilku kolegów z Afryki sprzedających różne drobiazgi tj. wieże Eiffela, napoje, selfie sticki i inne bliżej niezidentyfikowane przedmioty. Oczywiście negocjatorami są najgorszymi. Z 20 € zeszli nagle do 10€ – tylko ich sprawdzaliśmy. Jakoś im się to musi jednak opłacać. Spotkamy ich jeszcze nie raz podczas naszego pobytu w stolicy mody i kultury, ale o tym później.
Emigrant z Egiptu.
Kolejka była mała, czekaliśmy tylko godzinę. Podzieliliśmy się na pary i każda stała po 20 min. Było chyba 40 stopni, musieliśmy jakoś uchronić się przed upałem. Warto było czekać żeby zobaczyć olbrzymi i majestatyczny pałac Ludwika XIII. Naszym przewodnikiem był Mati AKA Hipster – z zamiłowania historyk, na każdą podróż, małą czy dużą, przygotowuje ciekawostki oraz historię danego miejsca. Co my byśmy bez niego zrobili? Były też zacinające się audio guide, ale nie polecam.
Fota z lustrze to już standard w naszej galerii zdjęć zaraz po zdjęciu z bankomatami.
Połowa dnia minęła, wróciliśmy do centrum i poszliśmy na pola marsowe.
Karolina – miłośniczka języka tureckiego i wszystkiego związanego z Turcją. W wolnym czasie studiuje na MISH-u i lubi oglądać dobre filmy.
Na wieżę nie weszliśmy, W kolejce stracilibyśmy tylko czas i pieniądze. Widok z łuku triumfalnego (pojawi się później) był porównywalny i za darmo.
W tle znajduje się słynny most, na którym kręcone były początkowe ujęcia do Incepcji.
Michał, po francusku Michel – słynny, prawie-dwumetrowy programista, student Politechniki Wrocławskiej. Znalazł kilka fajnych aplikacji na wyjazd, dzięki którym, z łatwością poruszaliśmy się po Paryżu. Głównie mapy z zabytkami albo sklepami.
W tej oto fontannie odbywały się rytuały kąpieli i ślizgów do wody dzieciaków w różnym wieku. Mieliśmy nawet jednego faworyta.
Po raz kolejny znów się spotykamy. Tym razem stacjonarnie, już nie mobilne. Oferta dnia, wieże Eiffela, dla każdego coś dużego i małego.
Jednym z większych problemów był fakt wchodzenia obcej osoby w kadr. Mnóstwo turystów akurat w tym samym czasie chciało zrobić sobie zdjęcia z zabytkami. Musieliśmy być bardzo cierpliwi.
Łuk Triumfalny
Widok prawie jak z wieży Eiffela, ale lepszy, bo z wieżą Eiffela.
Dzień drugi dobiega końca i wracamy do naszego lokum. Nie wiem w sumie jak inaczej to nazwać, ponieważ mieszkaliśmy w szóstkę w jednym pokoju połączonym z mini aneksem kuchennym + łazienka. Ten pokój znajdował się w garażu zaadaptowanym na dwa pokoje, obok mieszkała jakaś rodzinka z Polski. Nie potrzeba było nam nic więcej do szczęścia – rekompensatą był ogródek i wieczory spędzone w towarzystwie prowiantu w stanie ciekłym. Był nawet basen, ale bez wody. Ogólnie w okolicy mieszkało dużo Polaków. Nawet kilka ulic dalej był sklep z polskimi produktami, tylko że 4 razy droższy.
Dzień trzeci
Codziennie rano chodziliśmy po świeże bagietki na śniadanie. W sklepie było dużo ciekawych produktów pomijając tony ubrań i dodatków, mowa o ultra-małych mandarynkach (z gatunku trudnoobierających się) i litrowy Desperados. Stwierdzenie pójścia na jedno piwo zaczęło nabierać nowego znaczenia.
Następnie poszliśmy w kierunku Champs Elysee, inaczej Alei Pól Elizejskich, gdzie znajduje się mnóstwo fancy sklepów od galanterii skórzanych, przez kosmetyki, ubrania, salony z samochodami, skończywszy na biżuterii. Spotkać tutaj również można kina, teatry i restauracje.
Tutaj zdaliśmy sobie sprawę, że większa część muzeów w poniedziałki jest nieczynna. Musieliśmy zmienić plany. Na szczęście pogoda nam dopisała.
Następnie przechodząc przez most Aleksandra III poszliśmy na Plac Zgody, czyli Place de la Concorde.
Cezary AKA Charlie, Cesare – znawca win, łowca okazji jak na prawdziwego ekonomistę przystało. Miłośnik podróży za niejeden uśmiech.
Ania – w poprzednim życiu była kotem.
Poszliśmy do Les Invalides, gdzie mieści się m.i. Muzeum Armii a nieopodal pochowany jest Napoleon Bonaparte. Następnie udaliśmy się do Oranżerii – Muzeum Sztuki Nowoczesnej.
Postanowiliśmy coś przekąsić więc poszukaliśmy jakiegoś taniego sklepu żeby zaopatrzyć się w prowiant i usiąść na trawie przy Placu Inwalidów. Znaleźliśmy Carrefoura, ale trochę nam to zajęło.
Dzień czwarty
Rano wstaliśmy, zjedliśmy śniadanie i pojechaliśmy do Sainte Chapelle.
Kolejki były prawie wszędzie. Tutaj takie 15 minutowe, czyli do przeżycia. Był natomiast inny problem – korkociąg. Kupiliśmy fajny korkociąg, żeby otwieranie trunku nie trwało zbyt długo i przy wejściu do muzeów czy kościołów były kontrole i niestety albo musieliśmy go wyciągnąć albo zostawić gdzieś obok, ukryć i liczyć, że nikt tego nie podniesie. Raz się nie udało. Drugi raz i trzeci mieliśmy świetne kryjówki ale już nowy korkociąg. Go niestety musieliśmy zostawić w Paryżu ze względu na procedury na lotnisku. Paradoks korkociągu: kupiliśmy dwa, a nie mieliśmy żadnego.
Katedrę Notre Dame widzieliśmy dosyć często, ponieważ była ona naszym punktem przesiadki.
Obok Uniwersytetu Sorbona znaleźliśmy tanią kawkę na rozbudzenie. Można było dokupić również ciastko.
Pantheon
Cała Ania
Jak na miejsce święte, sufit dosyć niekonwencjonalny.
Wahadło Foucaulta.
W Pantheonie można było nawet poczytać książkę.
Grób Marii i Piotra Curie.
McDonald’s był jednym z tańszych, ale nie najtańszym miejscem, gdzie można było się posilić. Ogólnie cały pobyt żywiliśmy się bagietkami, ale dwa razy dla odmiany poszliśmy do restauracji pod złotymi łukami. System zamawiania posiłków jest nieco inny niż u nas. Zamawia się jedynie elektronicznie, płaci się się kartą przy displayu albo gotówką w kasie przy odbiorze. W pick timie chodzi osoba z tabletem i zbiera zamówienia. Jest to bardzo dobre rozwiązanie na zmniejszenie kolejki. Taki zestaw porównywalnie do Polski – od osoby 5€.
Jedli aż im się uszy trzęsły!
Ci nie lepsi! Naładowaliśmy telefony i poszliśmy dalej zwiedzać.
Słynny pociąg TGV (fon. teżewe)
Dzielnica czerwonych latarni i mnóstwo sklepów z gadżetami. Ten miał najoryginalniejszą nazwę.
Często kiedy robiłam zdjęcia grupowe niespodziewanie dostawałam jeden albo kilka aparatów do ręki od turystów z prośbą o ujęcie ich na tle danego zabytku czy miejsca. Standard.
Reklamówka na pierwszym planie.
Wchodząc na Montmarte mogliśmy zobaczyć mnóstwo kolorowych uliczek z knajpami. Było też trochę sklepików z handmadem i rzeczami do domu.
Ceny trochę z kosmosu. Przecież to tylko figurki.
Jedno z moich ulubionych ujęć czyli Pan Kot.
W jednej z restauracji usłyszałam pana grającego na pianinie piosenkę Maroon 5 – This love. Design knajpy był zachęcający.
Ten starszy człowiek zaczął biec za mną właśnie w tym momencie gdy zrobiłam mu zdjęcie. Na szczęście szybko się zmęczył.
Widok ze wzgórza był przepiękny. Następnym razem jak pojadę do Paryża za kilka lat, na pewno tam wrócę. Spędziliśmy tam pół wieczora, z winem usiedliśmy na schodach i patrzyliśmy na miasto. Na samym dole schodów znajdował się albo grajek albo dwóch młodych panów, którzy do rytmu muzyki kręcili ogniami piekielnymi. Podczas tych wszystkich przedstawień po schodach chodziło kilku sprzedawców z piwem i podchodzili do każdego i się pytali czy ktoś chce kupić. Można było negocjować oczywiście. Jednym z najtańszych, o ile nie najtańszym piwem w Paryżu był Heineken. Kosztował około 1.5€. Mobilni sprzedawcy sprzedawali za 5€.
Bazylika Sacre-Coeur
Dzień piąty
Musee d’ Orsay
Grand Palais zwiedziliśmy tylko z zewnątrz i główny hol. Bilety były dość drogie.
Petit Palais zwiedziliśmy w środku.
Spotykamy się po raz enty. To i tak jest nic. Są też mobilni naciągacze, którzy proszą o podanie palca lub ręki. Zakładają pętelkę z jakiegoś mało elastycznego materiału, każą ci zapłacić albo grożą odcięciem palca. Nas na szczęście takie historie nie spotkały.
Wstęp do Luwru był bezpłatny. Kolejka 5 minutowa. Może dlatego, że wchodziliśmy koło godziny 16. Zazwyczaj wszyscy turyści zwiedzają z samego rana. My jednak chcieliśmy ominąć te tłumy i poszliśmy w środę, kiedy to Luwr czynny jest aż do 21:30. Spędziliśmy tam około 3 godziny.
Majestatyczne obrazy na ścianach i sufitach towarzyszyły nam niemalże w każdym korytarzu. Wszystko pozłacane oczywiście. Biedy nie wyczułam.
Tutaj były już tłumy. Wiadomo. Wszyscy robili zdjęcia Mona Lisy. My dla odmiany zrobiliśmy sobie zdjęcie z ludźmi, którzy robią sobie zdjęcie Mona Lisy.
Najbardziej mi się podobało w dziale sztuki starożytnego Egiptu. Mnóstwo dziwnych posągów, które śmieszą za każdym razem.
Mumia z II wieku p.n.e.
Zmumifikowane koty.
Wyszliśmy z Luwru, było jeszcze jasno. Przeszliśmy się jeszcze po mieście i wróciliśmy się pakować.
Dnia szóstego zjedliśmy ostatnie pyszne śniadanie i pojechaliśmy na lotnisko.
Wyjazd był bardzo udany. Pogoda praktycznie cały czas słoneczna, pod koniec dopiero zaczęło kropić. Polecam wyjazd studentom, wtedy Paryż może okazać się naprawdę tani. Cały koszt wyjazdu wyniósł nas 1100 zł od osoby (przy kursie 1€= 4.25 PLN). Myślę, że trafiła nam się okazja jak za sześć dni.
W wielkim skrócie:
– nocleg 320 zł,
– śmieszna kaucja 15 zł,
– wyżywienie i prowiant w stanie ciekłym 200 zł + transport publiczny 180 zł,
– Ryanair 385 zł (samolot kupiliśmy 3 tygodnie przed wylotem, więc dosyć późno).
Pingback: Po co zmieniamy czas na zimowy? – Kate Traveller – Blog podróżniczy – Katarzyna Augustyniak
Pingback: Po co zmieniamy czas na zimowy? - Kate Traveller - Blog podróżniczy ✈