Tym razem w dwudniową podróż wybraliśmy się do Karpacza. Naszym głównym celem było zdobycie Śnieżki. Zameldowaliśmy się w Hotelu Karpacz, który mieścił się przy głównej ulicy. Niestety, na szlak nie było tak blisko jak do centrum, więc aby zaoszczędzić czas, podjechaliśmy na parking nieopodal Hotelu Gołębiewskich i zostawiliśmy tam auto. Stamtąd do Świątyni Wang było około 10 minut.
Bajeczny widok z okna hotelu.
Trochę niestandardowo, ale w naszym stylu w góry ruszyliśmy koło południa, gdzie większość wędrowców zaczynało już schodzić ze szczytu, aby zjeść pyszny górski obiad. Pogoda nam dopisała, było praktycznie słonecznie przez cały dzień, tylko przy szczycie zaczęło się chmurzyć i trzeba było na chwilę założyć bluzy.
Po drodze kilka straganów z oscypkami, goframi, frytkami, kebabami oraz sklepików z milionem pamiątek z Karkonoszy w postaci poduszek z owieczkami, łuków, ozdobnych lasek, kubków, dzwonków, oszukanych tablic rejestracyjnych z imionami i innych bezużytecznych przedmiotów.
Do Świątyni Wang weszliśmy z biletem ulgowym za 5 zł. Było naprawdę warto. Wnętrza niestety nie można było fotografować (chyba, że po uiszczeniu dodatkowej opłaty). Całe święte miejsce zostało zbudowane na przełomie XII i XIII wieku nad norweskim jeziorem Vangsmjøsa i przeniesione w 1842 do Polski. Świątynia Wang uważana jest za najstarszy drewniany kościół w Polsce.
A to my, jeszcze niezmęczeni, przed przepiękną świątynią.
Wchodzimy na teren Karkonoskiego Parku Narodowego.
Niesamowite widoki towarzyszyły nam na całej trasie. W dodatku było bardzo mało turystów. W śród tych niewielu wędrowców najczęściej spotkać można było wesołych Czechów i polskich harcerzy.
Pogoda idealna na chodzenie po górach.
Żółtym szlakiem dotarliśmy do Pielgrzymów na wysokości 1204 m n.p.m. Skały mają wysokość 25 metrów i według wielu są najpiękniejszymi w Karkonoszach. Nazwa pochodzi od legendarnych pielgrzymów-grzeszników, który niegdyś podążali tą trasą i zostali przemieni w skały.
Widok na Pielgrzymy.
Na pierwszym planie Czarek, a w tle długo wyczekiwane Słoneczniki.
Uwielbiam iść takimi wąskimi ścieżkami albo po deseczkach, z których tak łatwo jest się poślizgnąć lub coś upuścić i nie odzyskać. Wyglądają one tam magicznie.
Czeski język nigdy nie przestanie śmieszyć.
Widok ze Słonecznika 1423 m n.p.m. To najbardziej widoczna skała w Karkonoszach.
Krótka przerwa na kanapki, zdjęcie i idziemy dalej.
Boski widok na Strzechę Akademicką.
Utopiony w bajecznej kosodrzewinie.
Dalej podążamy szlakiem czerwonym i kierujemy się w kierunku naszego upragnionego celu. Godzina coraz późniejsza.
Przy takich krajobrazach nie trzeba nic mówić, wystarczy popatrzeć
Śnieżka częściowo zachmurzona.
Stromym, ale za to szybszym podejściem docieramy na szczyt! Godzina 19:30.
Na górze byliśmy praktycznie sami, jeszcze jakieś małżeństwo z dzieckiem, które zbierało śmieci po poprzednich turystach, którzy nie wiedzieli do czego służy śmietnik oddalony o pół metra. Generalnie ku naszemu zaskoczeniu Restauracja na Śnieżce była nieczynna. Podobno od listopada 2015 zamknęli do odwołania cały obiekt z powodu złego stanu technicznego.
Moje ulubione ujęcie, chyba mam słabość do lunet obserwacyjnych.
Zaczęło się już robić chłodniej, więc kierowaliśmy się już ku zejściu.
Godzina 20 a my dopiero schodzimy. Półgodzinna przerwa w Dom Śląskim na skromną kolację i schodzimy dalej. Zeszliśmy do Karpacza Górnego w okolicach godziny 22:30. Było już totalnie ciemno. Następnym razem spać będziemy w schronisku, tylko nocleg zarezerwuje pół roku wcześniej. Tego dnia zrobiliśmy około 20 km. Byliśmy wykończeni.
Kolejny dzień już był spokojniejszy. Nasze nogi musiały trochę odpocząć więc wybraliśmy się na tor saneczkowy Kolorowa. Było bardzo pochmurno i zapowiadał się deszcz. Zdążyliśmy zjechać na dwóch różnych torach. Zjazdy były dość tanie bo po 8 zł za osobę za jeden. Szczerze mówiąc spodziewaliśmy się wyższej kwoty. Jadąc trochę zmokliśmy, a po naszym zjeździe zamknęli tor na jakąś godzinę ze względu na pogodę. Jedynym minusem są zbyt małe odstępy między zjeżdżającymi pojazdami. Pomijając ten fakt to świetna zabawa.
Później wybraliśmy się do Sandra Spa Karpacz na kręgle. Znajdowały się w podziemiach. Godzina gry kosztowała nas 40 zł. Zagraliśmy trzy rundy, poczułam słodki smak zwycięstwa i poszliśmy coś przekąsić.
Wiszące tarasy to bardzo sympatyczna restauracja, w której mieliśmy okazję zajadać się dewolajem ze szpinakiem i pysznymi dodatkami w towarzystwie niesamowitych widoków. W dodatku ceny adekwatne do jakości oraz bardzo uprzejma obsługa. Tam warto wpaść na obiad.
Kościół Nawiedzenia Najświętszej Marii Panny.
Historyczna lodziarnia Sopelek była niestety zamknięta. Nie wiadomo czy tymczasowo czy już na stałe, niestety nie dowiedzieliśmy się. Podobno sam właściciel niezmiennie od 40 lat według stałej receptury produkował i sprzedawał tam najlepsze lody na Dolnym Śląsku, a uczniowie na koniec roku szkolnego za świadectwo z czerwonym paskiem dostawali 100% zniżki na lody.
Po niedługim spacerze po centrum Karpacza wracamy do Wrocławia. Wyjazd oceniam 10/10! Pogoda się udała, drugi dzień już trochę gorzej, ale na szczęście to pierwszego dnia wybraliśmy się w góry. Polecam wszystkim ruszanie w góry w okolicach południa, żeby uniknąć tłumów ludzi po drodze, a tym samym na zdjęciach.
Kościół pomocniczy pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa.
Świetne zdjęcia a już samo miejsce to warte jest odwiedzenia. Sam jak byłem wiele razy to muszę powiedzieć, że maja tam świetne restauracje, również wiele różnych atrakcji ;).
Dzięki! Widzę, że masz do polecenia knajpkę, jak będę następnym razem w tamtych okolicach chętnie tam zajrzę 🙂 Pozdrowienia!