Następnym naszym przystankiem była Piza. Byliśmy już trochę zmęczeni spaniem w aucie drugą noc z rzędu. Chcieliśmy już dojechać na camping do Tarquinii zrelaksować się i odpocząć. Pizę zwiedziliśmy dość szybko. Jak będę tam kolejny raz, spędzę tam na pewno dobę żeby poprzechadzać się wąskimi klimatycznymi uliczkami. Tym razem po prostu się nieco spieszyliśmy.
Turystów był ogrom. Wszyscy sobie robili kreatywne zdjęcia z krzywą wieżą. Było dość ponuro.
Czarek trochę wygląda na Włocha, nieprawdaż? 🙂
To zdjęcie jest nieco post-apokaliptyczne ze względu na to niesamowicie ciemne i zachmurzone niebo.
W tak zwanym międzyczasie skoczyliśmy na obiad. Pizza z szynką za 6 Euro dla chłopaków, a dla mnie tradycyjna bruschetta za czwórkę.
Wieża ma 55 metrów wysokości i odchylona jest od pionu o nieco ponad 4 metry. Jako ciekawostkę powiem Wam, że budowana była aż przez około 200 lat! Robi wrażenie!
Standardowo jak w każdym turystycznym mieście było mnóstwo natarczywych sprzedawców podrobionych biżuterii, okularów, perfum i innych gadgetów. Byli też tacy stacjonarni, milsi, którzy mają własne stragany. Generalnie pamiątki mieli strasznie tanie i do tego naprawdę ładne. Magnes zaledwie za jedno Euro, gdzie za granicą kosztuje zwykle 4 Euro. W zwyczaju mam kupowanie pocztówek i magnesów ze wszystkich miejscowości, które odwiedziłam, więc sklepy z suvernirami czasem pochłaniają mi sporo czasu.
Milion osób chciało robić sobie tego typu ujęcia, miejsca były ograniczone. Ciężko było uniknąć Azjaty czy Niemca na zdjęciu, ale jakoś się nam udało.
Następnie zrobiliśmy większe zakupy w jednym z lokalnych supermarketów i ruszyliśmy dalej na południe do oddalonej o 300 km Tarquinii. Zakupiliśmy tutejsze piwo, z zamiarem odsprzedania go na campingu. Okazało się być bezalkoholowe. Dobrze, że nie kupiliśmy tego bardzo dużo.
Zbliżając się już na camping, pojechaliśmy drogą równoległą do autostrady. Jak się później okazało, była to droga na pole dla traktorów. Musieliśmy zawrócić.
W końcu, dotarliśmy na Camping Europing! Był 2 maj. Około sto par było na miejscu plus kilkanaście wspierających. Co chwile pojawiali się nowi autostopowicze. Sam camping był przeogromny. Na szczęście nie czuło się tych około 1800 ludzi. Było bardzo dużo domków letniskowych, a jeden z nich zajęliśmy my. Był wyremontowany, jeszcze pachniał świeżym drewnem. W środku znajdowały się dwa pokoje i łazienka. Osobne drzwi prowadziły do kuchni, w której była spora lodówka z niemałą zamrażarką oraz kuchenkę z piekarnikiem. Dzięki temu kilka razy zrobiliśmy sobie najtańsze danie na świecie czyli pesto. Pełen wypas. Powiedziałabym nawet luksus i to za zaledwie 10 Euro za noc za osobę! Namiot kosztował z tego co pamiętam 7 Euro, więc zbyt dużej różnicy nie było.
Teren campingu był na wyłączność tylko dla autostopowiczów. Do dyspozycji był basen z wodą o temperaturze niższej niż w Bałtyku. Był również dostęp do morza, którego plaża była najzwyczajniej w świecie czarna. Drobne kamyczki bazaltu sprawiały, że na plaży czas spędzali tylko nieliczni. Poza tym było też sporo robactwa, które uniemożliwiało leżenie i relaksowanie się na ręczniku. Widoki, w porównaniu z ubiegłorocznym ASR-em w Grecji nie były aż tak zapierające dech w piersiach. Półwysep Chalkidycki cieszył oko za każdym razem kiedy się na niego patrzyło.
Na campingu również była strefa chilloutu, restauracja, dobrze zaopatrzony sklep i scena, na której swoje koncerty zagrali m.i. Flirtini, Rasmentalism i Gooral, który jest częstym bywalcem na Auto Stop Race.
Zabawa trwała cały dzień i całą noc. Na basenie były liczne konkursy, tańce i swawole jak na zamieszczonym obrazku.
Chwilę chciałam się poczuć jakbym stała na wodzie.
Nirvana
I te piękne zachody słońca na plaży.
Moje jedno z ulubionych grupowych zdjęć z wyjazdu. W dodatku z Ewą i Loganem. Hey Logan!
Jednego dnia wybraliśmy się do oddalonej o 15 km centrum Tarquinii. Bardzo małe miasteczko, z urokliwymi ulicami. Najlepsze było to, że nie było tam tłumów turystów. Taruinia to starożytnie miasto Etrusków. Bardzo dużo pamiątek i dekoracji w kawiarniach czy małych sklepikach było w takim starym właśnie stylu. Przed nami na zdjęciu znajduje się rynek oraz ratusz Palazzo Comunale.
Z tego oto punktu widokowego w Tarquinii zobaczyliśmy ten piękny krajobraz.
Po raz kolejny spotkaliśmy się ze skanerami w supermarkecie. Niestety nie mogliśmy tego użyć, bo nie byliśmy stałymi klientami.
Wróciliśmy na kolejny zachód słońca i kolejną imprezę z koncertami.
Na scenie prezentuje się cały skład organizatorów ASR2016 wraz z koordynatorem, przesympatycznym Michałem Małko. Jestem pod wielkim wrażeniem, że około 20 Biciaków było w stanie ogarnąć ponad 1000 osób i zrobić to jeszcze bardzo dobrze. W tym roku atrakcji nie brakowało. Kultura na campingu była wyższa wg mnie w tym roku, w stosunku do poprzedniego. Może to ze względu na wprowadzone opłaty dla wspierających w wysokości 100 zł za osobę. Ta opłata była dla tych, którym nie udało się kupić pakietu startowego a i tak chcieli wystartować w wyścigu. Jednak bardzo dużo osób, tak jak my, wyruszyło autami czy busami.
Niemniej jednak ten wyjazd do Włoch był moim trzecim i prawdopodobnie ostatnim Auto Stop Racem. Pobyt 5 dni na campingu to zdecydowanie wystarczająco. Myślę, że podróż do miejsca, gdzie znajduje się ponad 100 osób, których nierozłącznym elementem jest alkohol, to już chyba nie dla mnie.
Po długim odpoczynku w Tarquinii pojechaliśmy do ostatniego miejsca, które chcieliśmy zwiedzić, czyli do stolicy słonecznej Italii. Ta podróż była krótka, bo około 1,5 godziny i już byliśmy w Rzymie.
W Rzymie byłam z Czarkiem drugi raz. Bardzo polubiliśmy pierwszy raz Rzym, dlatego chcieliśmy tam wrócić.
Tutaj zrobiliśmy sobie krótką przerwę. Pan fotograf robił analogowe zdjęcie parom za 10 Euro i od razu je „wywoływał”. Miał mega oldschoolowy sprzęt i mało brakowało też bym się skusiła na taką pamiątkę z Rzymu.
Rzym zwiedziliśmy dosyć ekspresowo. Po pierwsze z racji tego, że spieszyliśmy się do Wrocławia. Po drugie już dwa lata temu dosyć dokładnie zwiedziliśmy stolicę. Po trzecie, dziewczyny powiedziały, że i tak tutaj jeszcze przylecą. My na pewno jeszcze tutaj wrócimy przy najbliższej okazji. Uwielbiamy Rzym za wszystko, prawie wszystko. Może oprócz ruchu ulicznego, który jest tam wręcz nie do zniesienia.
Forum Romanum.
Koloseum, tym razem już po remoncie.
Panteon z 125 roku n.e. Niesamowita potęga.
Plac Wenecki, przy którym spotkaliśmy Donalda Tuska z obstawą.
Co drugi sklep był z pamiątkami, ale było też milion kawiarni i pizzerii.
Słynna fontanna Di Trevi. Wyglądałaby jeszcze lepiej, gdyby nie było tych wszystkich ludzi. Może warto by było wybrać się pod nią o świcie. Nie dość że było by pusto to i jeszcze dobre ujęcie by wyszło.
Plac Hiszpański
Fontana della Baraccia
Generalnie wyjazd był bardzo udany. Mogliśmy tylko częściej spać w jakimś hostelu zamiast w aucie, ale za to trochę zaoszczędziliśmy. Jeśli chodzi o pogodę, to tylko na początku było chłodno i to raczej w nocy. Potem to już słońce się z nami nie rozstawało. 10 dni na tyle miast to zdecydowanie za krótko. W samym Cinque Terre chciałabym spędzić chociaż dwa dni, o Pizie i Mediolanie już nie wspominając. Ze względu na ograniczenia czasowe i tak zobaczyliśmy sporo. Ekipę mieliśmy udaną, a to najważniejsze 🙂
Po raz ostatni poszliśmy do knajpy, ta akurat znajdowała się nieopodal Koloseum. Pizza za 6 Euro. Ja skusiłam się akurat na jedno z moich ulubionych dań, na lasagne. Była przepyszna! Kosztowała 7 Euro.
Już na sam koniec przeszliśmy się na plac św. Piotra w Watykanie. Zdziwił mnie totalny brak turystów. Zapewne spowodowane było to wieczorną porą. Wróciliśmy na nasz, jak zwykle darmowy parking, który usytuowany był przy campingu, na którym nocowaliśmy dwa lata temu. Zrobiliśmy drobne zakupy do Polski i ruszyliśmy do ukochanego Wrocławia. Wracaliśmy nieco ponad dobę, bo kierowcy musieli jeszcze się na chwilę przespać. Na granicy włosko-austriackiej przy przełęczy Brenner spotkaliśmy anarchistów manifestujących przeciwko zamknięciu granicy przez Austrię. Kilkanaście karabinierii zostało rannych. Rzucane były petardy i kamienie. Dzięki tej akcji mieliśmy godzinną przerwę. Na szczęście otworzyli granicę i mogliśmy bezpiecznie przejechać. Ale już pojawiła się wizja późnego powrotu do domu.
PODSUMOWANIE KOSZTÓW PODRÓŻY NA JEDNĄ OSOBĘ
TRASA: 3700 KM
PALIWO: 330 PLN
NOCLEGI: 230 PLN
BILET DLA WSPIERAJĄCYCH ASR: 100 PLN
JEDZENIE + PICIE: 400 PLN
PAMIĄTKI: 70 PLN
CINQUE TERRE: 50 PLN
CAŁKOWITY KOSZT 10-DNIOWEJ PODRÓŻY: 1180 PLN