1 kwietnia ekipą 9-cio osobową wybraliśmy się do Budapesztu gdzie czekał na nas Mateusz, przebywający aktualnie tam na Erasmusie. Jechaliśmy na dwa auta, podróż trwała około 9 godzin w jedną stronę. Oczywiście po drodze zatrzymywaliśmy się miliard razy na przerwę.
Kiedy przyjechaliśmy na miejscu było zdecydowanie cieplej niż w Polsce. Okolice 20-23 stopni. Wieczorami było już koło 14-15. Słońce rozpieszczało nas na okrągło.
Nazwy sklepów po węgiersku brzmią prześmiesznie. Oto kilka przykładów: eszpresszó (espresso), autobusz, diszkont, szuper, szervusz (na razie!), köszönöm (dziękuję). Generalnie dużo sz i ö w ich słowniku.
Idąc ulicami Budapesztu nie było praktycznie ani jednego brzydkiego budynku. Wszystkie kamienice są zadbane i graffiti chyba nie jest tak popularne jak u nas. Całe szczęście.
Idziemy do parlamentu, Czarek prowadzi.
W Budapeszcie również mają swojego Corvina 🙂
Dziwne, że nie jest SZELFIE.
Centralna Hala Targowa, przy której mieścił się nasz hostel.
Parlament już tak blisko. Musieliśmy się trochę spieszyć, ponieważ mieliśmy zarezerwowanego przewodnika na 15. Z racji tego, że chodzenie z GPSem jest dla amatorów, często szliśmy dookoła. Lubimy urozmaicać sobie trasy i chodzić na około. Tym sposobem możemy zobaczyć coś, czego byśmy nie zobaczyli.
Wstęp kosztował nas około 17 zł. Mówię tutaj o bilecie ulgowym. Normalny był dwa razy droższy.
Nie obeszło się bez okularów przeciwsłonecznych, bez których praktycznie nie dało się wytrzymać w promieniach tak mocnego słońca.
Fota w podziemiach metra – obowiązkowo!
Oto nasz widok z balkonu. Jako ciekawostkę powiem, że na balkonie jest totalny zakaz palenia papierosów, nawet e-fajek. To samo tyczy się mieszkania i innych pomieszczeń. Również palić nie można w miejscach publicznych, na przystankach czy w restauracjach. W ogródkach restauracji również nie można palić, chyba, że widnieje plakietka z pozwoleniem. Za złamanie zakazu palenia grozi grzywna w wysokości od 20 tys. do 50 tys. forintów, czyli przedział 75-190 euro. Jest to bardzo rygorystyczne prawo wprowadzone w 2012 roku.
WYCIECZKA W LICZBACH:
HOSTEL
Nazwa apartamentu w którym spędziliśmy dwie noce to Unit Flats. Szczerze polecam. Wszędzie blisko. Wyszło nam 40 zł za osobę za noc, czyli bardzo sympatycznie jak na stolicę. Faktem jest to, że było nas aż 10, także koszty noclegu były najniższe z możliwych, chociaż znalazłam nawet za 30 zł za noc od osoby, ale hostel daleko od centrum.
DOJAZD
Za benzinkę w dwie strony na osobę wyszło 105 zł. Jest to cena optymalna na taką trasę. Przykładowo, PolskimBusem zapłacilibyśmy prawie dwa razy tyle. Dodatkowo czekałaby nas przesiadka w Krakowie także czasowo wyszłoby zdecydowanie dłużej.
PRZEŻYCIE
Generalnie żywiliśmy się tym co kupiliśmy na miejscu. Dwa razy zjedliśmy tam obiad. Langosz również.Mnie osobiście wyniosło 80 zł.
ATRAKCJE
Wstęp do parlamentu 14 zł, wstęp do Bazyliki 9 zł, podróże metrem 15 zł, 17 zł na pamiątki.
SUMA
Trzydniowy wypad do stolicy Węgier kosztował mnie 320 zł.
Węgry słyną z papryki. Są dwie odmiany: słodka i ostra. Jest ona wszędzie, dosłownie. Większość pamiątek jest nawet z papryczką.
Po drodze mijaliśmy jarmark, na którym skusiliśmy się na Langosza, czyli tradycyjna potrawa węgierska. Jest to nic innego jak ciasto drożdżowe posmarowane czosnkiem, śmietaną i posypane serem, zazwyczaj na ciepło. Są również bardziej urozmaicone wersje, z mięsem, gulaszem, warzywami i innymi dodatkami. My zjedliśmy podstawowego za 1000 forintów (ok. 14 zł).
Myślę, że drugi raz bym już nie kupiła Langosza. Jego smak mnie za bardzo nie porwał. Wg mnie trochę zapychacz, ale polecam wszystkim, aby spróbowali i przekonali się sami.
Same pyszności.
Na jarmarku byli również artyści z różnych dziedzin. Naszą uwagę najbardziej przykuł Pan, który tworzył pod wpływem ognia różne kształty ślicznych buteleczek na wino. Nie były to tradycyjne butelki. Bardzo niekonwencjonalne i skomplikowane kształty. A w środku wino. Cudo po prostu!
Kara w oldschoolowej budce telefonicznej. Było ich sporo w mieście.
Michał na tle Wzgórza Zamkowego, które odwiedziliśmy dnia następnego.
Słynne żółte tramwaje. Często można również zauważyć trolejbusy, u nas rzadko spotykane. My natomiast poruszaliśmy się tradycyjnie, piechotą. Czasem metrem, jak było rzeczywiście daleko. Bilet jednorazowy kosztuje 350 forintów (ok.5 zł). Ważny jest przez 80 minut, ale to i tak sporo, ale to stolica.
Widoki zaskakiwały nas na każdym kroku.
Most Łańcuchowy.
A zdjęcia robiliśmy tak.
To jest chyba jedno z moich ulubionych zdjęć z tego wyjazdu. Ujęcie jest idealne. Prawa strona wraz ze mną jest ewidentnie uzależniona od telefonu (no i od zdjęć oczywiście).
Weszliśmy też do Bazyliki św. Stefana. Na samą górę nawiozła nas winda, do połowy były schody, bardzo ładne schody.
W środku bazyliki, piękna kopuła i jeszcze piękniejsze sufity.
Karolina z Operą
Czas posiłku nadszedł dosyć późno. Wszyscy byli już trochę zmęczeni i bardzo głodni. Zamówiliśmy gulasz z frytkami i po piwku. Ja jeszcze domówiłam pieczony ser camembert z żurawiną i jagodami, bo gulasz najzwyczajniej w świecie mi nie smakował. Mocne 2/10, „Restauracja” nazywa się Frici Papa. Za danie wyszło około 17 zł z kuflem piwa.
Dom Terroru, czyli muzeum upamiętniające ofiary totalitaryzmu.
Zmierzamy w kierunku Placu Bohaterów.
Kolumna z archaniołem Gabrielem.
W sumie pierwszy raz widziałam taki Party Bike. Zasady są proste, pijesz i pedałujesz. Oczywiście koniecznie dobrze się przy tym bawisz. Jedyną trzeźwą osobą na pokładzie jest kierowca, głównie skręca, nie pedałuje.
Grupowe zdjęcie na Placu Bohaterów, gdzie 30 minut przed tym jak się tam zjawiliśmy odbyła się wielka walka na poduszki.
Zamek Vajdahunyad
To akurat zdjęcie zrobione zostało z Góry Gellerta. Widoki były magiczne, te wszystkie podświetlone mosty. Niestety za dużo czasu tam nie spędziliśmy bo zaczęło wiać i po 21 zaczęło się robić już coraz zimniej. Po drodze spotkaliśmy trochę polaków. Ogólnie w Budapeszcie było bardzo dużo polskich turystów.
Ostatniego dnia, trzeciego wstaliśmy z samego rana, czyli jakoś o 9 i poszliśmy na drugą stronę miasta. Poszliśmy do Budy. Bo jak pewnie wiecie, Budapeszt to połączenie dwóch miast: Budy i Pestu. Pest jest większy i znajduje się po wschodniej części stolicy Węgier. Buda jest praktycznie położona na wzgórzach, co czyni tę część miasta bardziej urokliwą i wg mnie oldschoolową. W Peszcie kursują 3 linie metra. W Budzie najwięcej jest niebieskich autobusów. Granicę między Budą a Peszem wyznacza szeroka rzeka Dunaj.
Pan wszedł mi w kadr.
Widoki z Wzgórza Zamkowego.
To akurat ujęcie zrobione zostało z Wzgórza Zamkowego spod Rybackich Baszt. Jest to najpopularniejszy widok z pocztówek, do których zdjęcia robione są akurat z tego miejsca w 90 %.
Kościół Macieja.
Dzień trzeci: odpoczynek.
„Lengyel, magyar – két jó barát, együtt harcol, s issza borát”
Naprawde piekne zdjecia!
Dziękuję! 🙂